top of page
Szukaj

DZIEŃ 10. Niespodzianka, prezent od "kochanki" a później wielka awantura!

Przestałem już o tym myśleć zasypiając chociaż z tyłu głowy wiedziałem, że kiedyś to nastąpi. Do spania wybieram piaszczyste łachy ponieważ nie ma na nich komarów i są dla mnie większą atrakcją niż zalesione wyspy. Deszcz z niewielkimi przerwami, miarowo uderzał w namiot całą noc. Kiedy obudziłem się rano było ponuro ale już nie padało. Niespodzianką stał się fakt iż obudziłem się na wodzie. Ciężko powiedzieć ile zabrakło aby nurt mnie poniósł ale wody przybyło około 10 cm. Uśmiechnął się widząc że dookoła jest woda 😁 Cześć rzeczy wyciągam na noc z pontonu aby zrobić sobie więcej miejsca ale są to te dobrze zabezpieczone przed wodą. Poza tym przyczepiamy je do "siebie" aby nie dało się po cichu ich gwizdnąć lub żeby nie zabrała ich woda czy wiatr. Nieopatrznie klapki zostały luzem i odpłynęły kilka metrów. Szczęściarz! Przejrzałem mandżur i doszedłem do wniosku, że jest wszystko, spakowałem się i kiedy chciałem ruszać... Zauważyłem że nie mam ławeczki. Opierałem ja na sztorc z przodu pontonu i dowiadywałem do dmuchanego fotela a tym razem użyłem jako platformy do ostrzelania stóp z piasku przed położeniem się spać. No cóż -coś się dzieje, mam lekcję! A może jeszcze ją znajdę? Podczas wcześniejszych dni wydawało mi się że kilka razy minąłem tą samą gałąź czy butelkę -zwłaszcza jak wiało. Przedmioty na wodzie zachowują się wtedy irracjonalnie bo przecież np plastikowa butelka zawsze płynie pod prąd. Swoją drogą właśnie tak zachowuje się ponton.

Po minucie wiosłowania zaczęło padać, lać jak z cebra właściwie. Chciałem zrobić dzisiaj ledwo 45 km po drodze pokonując tylko próg spiętrzajacy przy elektrowni w Kozienicach ale dłuższej przerwy nie planowałem dlatego mogłem płynąć leniwie. Pada to pada, leje to trudno, przecież kiedyś musiało. Obserwowałem wodę w poszukiwaniu ławeczki ale umówmy się... Nie wiem czy popłynęła o 23 czy o 5 rano, Wisła szeroka na 300-400 m, woda jednostajnie pokryta rozbryzgami padającego deszczu i jeszcze alejki pomiędzy łachami -nawet nurtu nie było widać aby próbować ja śledzić. Po 30 minutach ja znalazłem! 2 km od miejsca noclegu 😁 Praktycznie na nią napłynąłem więc wyobraźcie sobie to szczęście.

Dęblin mijałem w strugach wody zauważywszy jakiś klub motorowodny i może ze dwa bloki, most kolejowy, później drogowy. Zabudowania Twierdzy Dęblin to ciągle teren wojskowy więc aparatu nie wyciągałem żeby nie narazić się na żadne nieprzyjemności.

Miasto zniknęło za pierwszym zakrętem i wpadłem w kolejny labirynt wysp, wysepek i łach. W deszczu trudniej wybiera się najlepszą drogę zwłaszcza że ten się jeszcze bardziej nasilił. Dno pontonu wypełniło się już wodą na jakiś centymetr a sam deszcz zaczął ciąć w poziomie. Wiatr rozszalał się tak, że nawet próba utrzymania kierunku była już syzyfową pracą, widoczności zmalała do kilkuset metrów. Musiałem uciekać do brzegu pomiędzy dwoma wyspami i szybko podjąć racjonalną decyzję. Piaszczystą łacha po prawej czy wysoki, zalesiony brzeg po lewej z krzakami wzdłuż brzegu pod którymi mogłem się schować. Wybrałem krzaki... To była dobra decyzja. Przez jakiś czas trzymałem się gałęzi ale zrobiło się zimno. Byłem kompletnie przemoczony, wiatr dął a z nieba ciągle lało. Sięgnąłem po linkę i przymocowałem ponton w dwóch miejscach aby nim nie obracało. Wybrałem wodę z pontonu ile mogłem i wyjąłem z worka żeglarskiego drugi komplet suchych rzeczy. W nocy nie udało mi się naładować telefonu na full bo źle podłączyłem power bank do panela i nic się nie lądował. Napisałem do Żony, że u mnie super ale pada mi bateria i muszę wyłączyć komórkę dla oszczędności. Padać przestało po godzinie, nawet przebijało się słońce ale krzaki pozbawiały mnie możliwości ładowania. Wiatr jeszcze bardziej się nasilał...

Sztorm na Wiśle w pełnej krasie -woda pomarszczona falami z białymi grzebieniami i z nikąd nadzieji na poprawę. Tu gdzie stałem nie dało się wyjść na brzeg i po 3 godzinach postanowiłem zadbać o swoje bezpieczeństwo energetyczne. Kiedy nie pada, łacha na drugim brzegu lśniła w słońcu, teraz wydawała się o wiele bardziej atrakcyjna 😁 Płynę! To góra 300 metrów, dam radę. Ryzyka że wywróci ponton nie ma żadnego! Problem jest tyłka brak sterowności na wietrze. Odbicie się od brzegu okazało się już nie lada wyzwaniem, dopłynięcie do środka koryta rzeki -nie możliwe! Udawało mi się jednak utrzymać ponton kilka metrów od brzegu mojej wyspy przesuwając do przodu o metr co jakiś czas. 30, może 40 minut później ( około 400 m ) zobaczyłem piaszczystą skarpę, była już nie tak strona i widziałem szansę na to że uda się wdrapać na nią z pontonem.

No i jestem... 4 metry nad poziomem Wisły 😁 Wiatr dzisiaj już mnie raczej nie puści dlatego przyszykowałem wszystko do spania. Wiosłem wykopałem głęboki dołek w piasku aby móc postawić w nim kuchenkę. Jeleń, to znaczy potrawka z jelenia z kluseczkami...

Jest 13:36. Prognoza pogody mówi że lepiej dzisiaj nie będzie. Zjadłem, nagrałem materiał na bloga, napisałem tekst. Czy jestem smutny, zawiedziony? Nie! Miłe miejsce, słonko świeci a taką "stratę" mogę odrobić. Albo i nie odrobić, nie muszę, z nikim się nie ścigam...


Jest 19:35, nic się nie zmieniło. Wiatr szaleje, przeszła kolejna burza ale jestem już zupełnie bezpieczny. Mój obóz na wysokiej skarpie wygrał z piaszczystą plażą po drugiej stronie koryta która znikła już pod taflą wezbranej rzeki. Zostało po niej tylko drzewko które wyrasta z połaci wody. Znowuż więcej szczęścia niż rozumu ale to właśnie szczęście będzie mi potrzebne najbardziej. Siłę mam bo ciężko pracowałem na swoją formę latami, zaplecze techniczne dzięki sponsoringowi InPost tylko pogoda wstrzymuję drogę. Prognozy na jutro nie są dobre bo też ma wiać. W nocy trochę osłabnie ale od rana lipa. Planuję nastawić budzik na 2 i rozeznać się w sytuacji. Jeżeli będzie w miarę ok to ruszam! Od 3 do 8 może uda się pokonać jakieś kilometry.

Warszawę planowałem na czwartek ale zrobić się tego nie da, na tą chwilę bardziej prawdopodobna jest sobota niż chociażby piątek.

Nie wiem jak jutro z Kozienicami, czy uda się dotrzeć chociaż tam?

Z powodu wiatru nad Dęblinem wstrzymano dzisiaj loty, o ile wczoraj na niebie był młyn o tyle dzisiaj jakieś dwa odrzutowce i to wszystko. Nie było helikopterów ani awionetek więc nie tylko ja cierpię 🫣. Obserwowałem rzekę będąc ciekawym czy któryś z wyprzedzonych kajakarzy odważy się płynąć bo może tnący fale kajak sprawdzi się lepiej. Nie widziałem Andrzeja ale wierzę że płynie, że też odpoczywa nie rezygnując z marzeń. Chyba przed wczoraj minąłem też jeszcze jednego człowieka który wybierał się nad morze. Zaczynał w Tarnobrzegu czy płynie dalej? Co z ekipą w canoe? Im dzisiaj też bez wątpienia płynąć się nie dało.

A ja już troszkę podrzemałem w ciągu dnia. Osłonięty od wiatru w przedzierającym się przez chmury słoneczku. Poczytałem książkę i w ramach domowego spa kilka raz balsamowałem wysuszoną słońcem i wiatrem skórę.

Wieczorem porozmawiałem z córką która jest teraz na obozie. Dzwoniła kiedy ładowałem telefon i nagrała się ze łzami w oczach. Jej nie uprzedziłem że oszczędzam prąd czego z resztą i tak pewnie by nie zrozumiała. 

 
 
 

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page