DZIEŃ 7. Plan Wisły i dziękuję nie piję...
- wyprawawglab
- 24 cze 2023
- 3 minut(y) czytania
Śniło mi się, że podczas spania ponton porywa spiętrzony nurt. Byłem na tyle zmęczony, że nie reagowałem. Leżałem w śpiworze i myślałem - przecież nic się nie stanie, woda poniesie a ja jeszcze pośpię... Wstałem zmęczony chociaż obudziłem się przed budzikiem, sam. Całą noc padało i nie był to mocny deszcz ale uporczywy i jednostajny. Zanim zacząłem wszystko i przygotowałem do drogi minęła godzina a to sporo za długo. Coś było nie tak bo ruszałem się jak mucha w smole a jednak byłem przekonany że to będzie dobry dzień. Wisła wczoraj dała 54 km, dzisiaj da 60 jak nic!
Kiedy ruszyłem w drogę deszcze delikatnie pukał o ponton a ja napierałem ile wlezie bo przecież jest sobota i to jakby trening obwodowy u Damiana więc nie ma lipy! Dzień był z założenia oparty na konsekwentnym liczeniu kolejnych wioseł i pracy ze stoperem bo punktów odniesienia nie było za dużo. Pierwszym Tarnobrzeg -miasto podobno "głośne" z rzeki ale to za 23 km.
Deszcz, deszcz, później wiatr i deszcz i deszcz i wiatr... To nie był Armagedon bo czasami przez 10 minut była cisza ale GPS nie chciał ani przez moment pokazać prędkości powyżej 6 km/h. Rano mogę wiosłować nieprzerwanie przez całą godzinę, później 10-15 minut przerwy i dalej jazda, jednak kiedy po 2 godzinach nie masz więcej niż 10 to próżno wierzyć w jakiś spektakularny sukces. Dookoła zupełnie pusto i dziko czyli pięknie nawet pomijając fakt że ciężko szło. Dotarłem do Tarnobrzegu i przeprawy promowej na 6 minut przed założonym czasem -o 11:54 czyli sukces w planowaniu! Super gdyby nie to że poszło na to tyle zdrowia i siły... Miasto nie okazało się takie hałaśliwe ( poza mostem przed który dudnił jak szalony jeszcze godzinę przed. ) Z wody dało się dostrzec tylko jeden blok a tak to drzewa i zarośla. Piaszczyste łachy stały się małymi wysepkami pełnymi krzewów czyli istną wylęgarnią komarów jakie zaczęły podłączać się do pontonu 🤦
Za mostem czyhało na mnie zło 🤣 Istny labirynt łach i mielizn na których grzęzłem co chwilę. Powiem tylko że po godzinie ciągle widziałem ten sam most! Tyle zajęło mi pokonanie 500, może 700 metrów. To będzie dobry dzień... Będzie 60 -zobaczysz! Tak sobie powtarzałem... A poza tym deszcz, deszcz, wiatr i deszcz.
W pewnym momencie zobaczyłem zbliżającą się łódź, taką typowo wiślaną, płaskodenną, długą i wąska. Też płyniesz na święto Wisły w Sandomierzu? Zapytała mnie para w płaszczach przeciwdeszczowych na pokładzie. W sumie czemu nie! Muszę zatrzymać się na jeden dłuższy postój żeby przygotować obiad więc stanę właśnie tam. Pomysł wydawał się przedni zwłaszcza że do przystani dobiłem już na oparach.
Nie w głowie było mi zwiedzanie, stoiska czy nawiązywanie relacji ale odpocząć musiałem. Szybko zaczepił mnie człowiek o wyglądzie kapitana Nemo -płynę do Gdańska, powiedział. Pogadaliśmy i obejrzałem jego łódź. To pływająca na zbiornikach paliwa z Tupolewa tratwa. Nie pierwszy raz płynie na byle czym co sam zbuduje, kiedyś pływał na "Zawiszy"
Kolejnym rozmówca okazał się Piotr -portowy wodzirej! Łodzi nie ma bo dopiero się buduje ale szkutnik spadł z drabiny więc robota stanęła 🫣 Piotr żywego nie wypuści! Kiedy już obejrzałem wszystkie zdjęcia w jego telefonie wymyśli że rozpali grilla. Stoiska z jedzeniem dookoła a on otworzył auto, wyjął gazowca, otworzył barek... Zna tu każdego, jemu wolno. Z resztą przechodzący wystawcy i działacze chętnie podchodzili na chwilę 😁 -dziękuję nie piję, muszę zrobić dzisiaj jeszcze ze 20 km. Miły i szczery, nie dało się odwrócić na pięcie i odpłynąć bez słowa. Kiedy już zjadłem kiełbaskę ( dwie ) to ruszyłem dalej. Po kilkunastu minutach dogonił mnie łódka która pożyczył od kolegi po to aby jeszcze raz się pożegnać. W Sandomierzu byłem dobre dwie godziny i ze stresu przestałem patrzeć na zegarek, byłem trochę zły na siebie za tak długą przerwę ale z drugiej strony miałem już w mięśniach i ta pauza była konieczna. Dużo więcej na Wiśle bym już nie zdziałał.
Ujście Sanu zlokalizowane za 11 km nie szło tak jak i wcześniej. Nie padło już ale wiatr był tak silny że wiosłowałem w poprzek Wisły, płynąć prosto w lewy brzeg. Tylko tak mogłem liczyć na to nurt mnie poniesie a wiatr nie wciśnie w prawy.
Samo ujście Sanu oczywiście robi WOW. Dwie duże rzeki łączą się kolejny raz powiększając koryto Wisły. Zaczyna się podobno najpiękniejszy fragment rzeki -aż do Płocka. Jutro się zacznie okazywać bo zatrzymałem się 3 km dalej. Piaszczyste łachy są tak nasączone deszczem że stały się grząskie, mało przyjemne, takie jakby wymieszane z mułem. To dlatego nie chwalę się gdzie śpię 😁 Bywało już lepiej. Dzisiaj piaszczystą wyspę dzielę z wędkarzem ale jest dobre 200 m ode mnie.
Z racji małej liczby "atrakcji" dookoła sporo dzisiaj rozmyślałem między innymi o "pokonać Wisłę" -niefortunnym zwrocie w nazwie mojej wyprawy. Wisły nie da się pokonać! Ona ma swój plan i za nic bierze sobie mój harmonogram! To nie jest tak że dostałem kopa czy lekcje to wynika z realiów i odkrywania jej piękna. Wisła ma swój plan a ja próbuję ją przepłynąć!
No Michał Twoje wpisy coraz bardziej mi się podobają. 😊 Rozkręcasz się widzę 😁 A ten bezkres rzeki jest zarazem fascynujący ale też trochę przerażający. Taki spływ to zupełnie co innego niż rodzinne spływy kajakowe poprzez okoliczne rzeki 😄
Świetne są te Twoje wpisy 😘 kolejny odkryty talent 😘 ależ ja mam zdolnego męża 💗
Przez chwilę czułem się jak bym czytał książkę. A to tylko codzienny post z wyprawy.Może kiedyś dziennik wyprawy wydasz jako książkę.😉